Literacki debiut Haley Tanner zamknięty w dwóch tworzących tytuł imionach „Vaclav i Lena” to niewątpliwie książka zasługująca na miano wyjątkowej. Autorka stworzyła w swojej powieści obraz współczesnego, nowojorskiego świata – z pozoru zwykłego, chwilami magicznego, ale w rzeczywistości niezwykle okrutnego i przerażającego.

Razem jesteśmy VacLeną, jedną rzeczą. Ale zajmujemy dwa miejsca, dwa krzesła

Vaclav i Lena – dzieci z „krainy starożytnych i niezwykłych tajemnic, krainy zaklętej wiedzy przekazywanej przez wieki, krainy iluzji”, z Rosji. On przyjechał do Nowego Jorku z rodzicami, ona mieszka z tajemniczą Ciotką Ekateriną, wie o swoim rosyjskim pochodzeniu niewiele, ale nie zadaje pytań, próbuje żyć. Przyjaźń tych dwojga zaczyna się bardzo wcześnie, tak naprawdę przypadkiem, „dla świętego spokoju”. Pierwsze spotkanie, kolejne… Ich życie zmienia się, nabiera nowych, kolorowych barw, nowego znaczenia. Z dala od Rosji, w odległym kraju, gdzie obcość otoczenia przytłaczała, a nowy język i przymus „przystosowania się” do społeczeństwa nie pozwalają zapomnieć o swojej odmienności, codzienne popołudniowe zabawy są ukojeniem, dają poczucie bezpieczeństwa. Obok jest ktoś, kto potrafił zrozumieć. A wszystko na tle magii, o której tak wiele mówiło się jeszcze przed premierą powieści…

…wrażenie bezpieczeństwa, kiedy Vaclav wziął ją za rękę, nie odeszło już nigdy

Pisząc swój debiut, Haley Tanner stworzyła mozaikę skrupulatnie zbudowanych bohaterów. Każdy z nich to odrębne indywiduum, inna historia, inne uczucia, inne emocje. Na ich tle wyróżnia się jednak młodziutka Lena, dziewczyna z bagażem doświadczeń, które skutecznie ukrywa przed światem. Wychodząc ze swojego domu, z patologicznej skorupy i wchodząc w świat Vaclava, w którym nie odczuwa się samotności i zobojętnienia, Lena zaczyna poznawać, czym tak naprawdę jest rodzina. Godziny spędzone na planowaniu magicznego występu, wspólna nauka, czy posiłki, „wyrywają” ją ze szponów brutalności, której doświadcza w czterech ścianach domu Ciotki. Vaclav jest jej ratunkiem, nadzieją. Z każdą kolejną stroną czuje się ogromne zaufanie, którym Lena darzy swojego przyjaciela.

Ten pozorny spokój zostaje jednak zburzony. Świat obojga zaczyna się rozpadać niczym domek z kart. Vaclav jest potrzebny do odrabiania kolejnych prac domowych, czuje odrzucenie, ale marzenia zwyciężają – on zrobi wszystko, by Lena została z nim do końca i towarzyszyła mu podczas występu na słynnej promenadzie Coney Island. Właśnie tam ich życie ma zmienić swój bieg, a magia otworzyć drzwi do sukcesu, do nowego świata.

Niestety, tak się nie dzieje. Dziecięce pragnienia nie spełniają się. Nagle, niespodziewanie, okrutnie, nie pytając losu o pozwolenie, Lena znika z życia Vaclava. Wydawać by się mogło, że na zawsze. Na szczęście fizyczna rozłąką nie rozrywa przez lata budowanej więzi i bezpieczeństwo, które Lena poczuła podczas pierwszego spaceru z chłopcem, daje jej siłę na kolejne lata – chociaż przepełnione bólem i gojeniem ran, to jednak u boku nowej matki. Jej miłość i wyrozumiałość nie wypełniają pustki po Vaclavie, ale pozwalają przetrwać moment rozstania. Tanner nie odbiera nadziei ani nam, ani swoim bohaterom. Stworzona przez nią historia każe wierzyć, że istnieje to „lepsze jutro”. Zawsze.

Świat rozpadł się na części, poskładał do kupy i znowu rozpadł.
Świat zapada się w sobie z dźwiękiem jak cymbały.
Trach trach trach trach. Trudno spać z całym tym hałasem dokoła. Trach trach trach

Myli się ten, kto pomyśli, że debiut młodej autorki jest niewinną i słodką opowieścią o miłości. Owszem, tę miłość czuć, ale uwagę przykuwa coś jeszcze. Tanner fenomenalnie zestawia dwie rzeczywistości – prawdziwą i magiczną, umiejętnie „żongluje” dwoma światami. Iluzja nie tylko przedziera się do okrutnej rzeczywistości, ona również ją leczy, uzdrawia, pozwala w niej żyć. Gdyby pozbawić opowieść przestrzeni wypełnionej sztuczkami i przeżyciami magicznymi, czytelnik trzymałby w dłoniach bezwzględny, bolesny obraz, przesycony lękami, łzami, paraliżującymi wspomnieniami. Mały, czarny stolik, na którym odbywają się próby do wielkiego przedstawienia, poszukiwania idealnego stroju dla magika, czy wreszcie niezwykłe buty z folii aluminiowej – niezbędny atrybut małego czarodzieja – pozwalają przetrwać i przeżyć w nowojorskim tłumie. Trudno nie odnieść wrażenia, że dzięki magii życie bohaterów jest prostsze, łatwiejsze, łagodniejsze, żeby nie powiedzieć mniej bolesne.

Ten magiczny „podkład” sprawia, że również nam jest lżej i chcemy czytać tę opowieść do samego końca. A ten, mimo wszystko, jest zaskakujący, tak samo, jak cała książka. Gdy przyzwyczajamy się do pewnej delikatności i subtelności, nagle otrzymujemy realistyczny opis – bezpośredniość i otwartość to niewątpliwie jedne z cech, którymi można określić pióro Tanner. Niezwykle trudno oderwać się od takiej narracji, do tego w formie czasu teraźniejszego, jak gdyby autorka chciała nam powiedzieć: To się dzieje tu i teraz, obok Ciebie, Czytelniku! Niestety, takie rzeczy dzieją się obok nas.

Tematy tabu – jak wiele z nich poruszyła autorka „Vaclava i Leny” w swoim debiucie. Niektórym bohaterom celowo założyła maski magików. Z tak okrutną rzeczywistością trzeba oswajać się powoli, dzięki temu łatwiej zacząć wszystko od nowa. Nie można też zapominać o tym, że „(…) wszechświat stawia przed nami zadanie, a my musimy udowodnić, że stać nas na pokonanie tych przeciwności”. Po takiej lekturze jestem o tym przekonana.

Warto przeczytać, nie tylko dla samej magii, ale zwyczajnie – dla siebie.

Vaclav i Lena, Haley Tanner, Tłum. Agnieszka Walulik, W.A.B., Warszawa 2011.

Anna Tyka