Ukraińskie demony budzą się w Sosnowcu
Teatr Zagłębia po raz kolejny postanowił zaskoczyć widzów niecodzienną próbą adaptacji utworu, wchodzącego w kanon literatury nie tylko rosyjskiej, ale i światowej. Po raz kolejny (ostatnio gościliśmy na spektaklu Zaćmienie na podstawie opowiadań Antoniego Czechowa) sosnowiecki Zespół mierzy się z tekstem na pozór niescenicznym. I po raz kolejny… po prostu się udało! Rosyjski duch (a w tym przypadku nawet demon) po ulicach stolicy Zagłębia Dąbrowskiego hula w najlepsze.
Obok plakatów reklamujących najnowszą premierę sosnowieckiego teatru nie sposób było przejść obojętnie. Uwagę zwracały duże litery, które głoszą co następuje: Wij. Ukraiński horror. Niby to tylko tytuł spektaklu, ale od razu na język cisną się dwa podstawowe pytania. Po pierwsze – jak to, horror w teatrze? W XXI ten gatunek wydaje się być już przecież wyczerpany, a na dodatek zamęczony i wyświechtany przez kino – zarówno to wysoko-, jak i niskonakładowe. Poza tym jego nieodłącznym kompanem jest technika komputerowa – z jej efektami specjalnymi, green i blue roomami, ponadnaturalnymi efektami dźwiękowymi. We współczesnych horrorach warsztat aktorski, scenografia, czy gra świateł, a więc najpotężniejsze bronie teatru, przestały odgrywać jakiekolwiek znaczenie. Przy życiu pozostała zaledwie jedna zasada, która mogła ocalić zespół Łukasza Kosa przed kompromitacją – ma być klimatycznie. To znaczy, że spektakl ma trzymać w napięciu, jak u Hitchcocka – od samego początku, aż do ostatniego uderzenia kurtyny o deski, a widzowie mają z każdą sekundą czuć się niczym ukraińscy chłopi na chutorze oddalonym od cywilizacji o wiorsty stepów wypełnionych szeptuchami i staroruskimi demonami.
I teraz pytanie numer dwa – jak te niezwykłe wymagania pogodzić z tekstem napisanym w 1835 roku przez młodego historyka i folklorystę, który dopiero miał zrzucić z siebie gęsie pióra (Gogol to gąsior właśnie) i przeistoczyć się w pięknego łabędzia rosyjskiej literatury? Każdy kto miał okazję zmierzyć się z prozą Gogola i wykorzystywaną przez niego charakterystyczną techniką skazu, tak bliską mówionemu językowi, doskonale zdaje sobie sprawę z licznych pułapek, jakie czyhały na Łukasza Kosa w czasie adaptowania opowiadania na potrzeby teatru.
Pełny sukces wiązał się z zachowaniem tła kulturowego tak silnie obecnego w pierwszych utworach Nikołaja Gogola, zadbaniem o właściwą dynamikę akcji, płynność scen, zbudowanie charakterystycznego dla horroru napięcia (i co ważniejsze utrzymaniem go!), umiejętnym użyciem scenografii i dostosowaniem jej do nieskończonej wyobraźni rosyjskiego pisarza. Jednym słowem – przełożenie tego przesiąkniętego klimatem ukraińskiej prowincji opowiadania na warunki sceniczne wydaje się być niemożliwe do zrealizowania. Chyba że znajdzie się remedium. I to remedium będzie samym… Nikołajem Gogolem (w tej roli Krzysztof Korzeniowski). Wprowadzenie dodatkowej postaci, pełniącej podwójną rolę obserwatora wydarzeń i narratora nie tylko nierozerwalnie spoiło przedstawienie, ale także tchnęło w nie ducha epoki. Widzowie razem z młodym Nikołajem Gogolem, który przecież historię o Wiju zasłyszał w czasie jednego z długich wieczorów spędzanych na ukraińskiej wsi, mogli poznawać tajemnice pradawnych uroczysk, na których zapewne do naszych czasów kryją się i wiedźmy, i gnomy, i ich pan Wij, stworzenie którego olbrzymie powieki – jak przypomina sam Gogol – ciągną się do samej ziemi.
Ale nie tylko Wij i Gogol przypominali widzom o tym, że znajdują się nie w stolicy Zagłębia Dąbrowskiego, a na ukraińskim chutorze. Było wszystko, co ukochała sobie przez wieki ukraińska dusza – i okowita, i prawdziwi Kozacy z kręconymi wąsiskami i wymyślnymi fryzurami, i ruskie baby, i elementy ukraińskiej gwary, ale na szczególną uwagę zasługuje oprawa muzyczna Adama Świtały, dzięki któremu obcujemy z ukraińską muzyką ludową, w brawurowy sposób wyśpiewaną przez aktorów w oryginalnym języku. Szkoda tylko, że tak wspaniałe instrumenty, jakimi są głosy aktorów sosnowieckiego teatru, wykorzystywane są tak oszczędnie – ta sama obsada mogłaby spokojnie zrealizować musical pod takim samym tytułem (miejmy nadzieję, że dyrektor artystyczny teatru weźmie ten wniosek pod uwagę!).
Jeśli dodać do tego raczej skromną scenografię, która w znakomity sposób stawała się tłem dla kolejnych podróży ukraińskich żaków tułających się po mistycznym świecie ludowych bajań, trzeba uznać, że Łukasz Kos i jego Zespół z postawionym przez Nikołaja Gogola zadaniem poradzili sobie na piątkę. A przecież konkurencja nie spała i spać nie zamierza. Wij doczekał się kilku wersji kinowych (pierwsza powstała już w 1909 roku, ostatnia w roku 2014), i mimo że niedługo doczeka się swoich dwusetnych urodzin, wciąż porywa widownie na całym świecie. Od teraz także w Sosnowcu. Jeśli tylko się nie boicie – gorąco polecam!
Paweł Łaniewski
Wij. Ukraiński horror, Teatr Zagłębia, premiera: 21 listopada 2014 r., reżyseria i adaptacja: Łukasz Kos, scenografia i kostiumy: Paweł Walicki, muzyka i opracowanie muzyczne: Adam Świtała, asystent reżysera: Tomasz Muszyński, inspicjent: Katarzyna Giżyńska, sufler: Agnieszka Dzwonek, obsada: Agnieszka Bałaga – Okońska, Ryszarda Celińska, Joanna Niemirska (gościnnie), Michał Bałaga, Aleksander Blitek, Piotr Bułka, Krzysztof Korzeniowski, Wojciech Leśniak, Tomasz Muszyński, Piotr Zawadzki.
Fot. Maciej Stobierski