Dobra literatura przypomina mgłę spowijającą jezioro Oniego i szaro-różowawe pobłyski białych nocy, oświetlających rosyjską głubinkę. Dobra literatura ma też twarz Gombrowicza, Miłosza, Sebalda i jeszcze kilku innych. Ale kto byłby w stanie połączyć ze sobą te dwa, pozornie oddalone od siebie jak Polska i Karelia, bieguny sztuki prawdziwej i dojmującej? Jeśli jest to możliwe, może tego dokonać tylko mieszkaniec Domu włóczęgi – oksymoronu, ale oksymoronu istniejącego i mającego się całkiem dobrze. Zjawiska niby to osadzonego u brzegów tajemniczego Oniego – drugiego co do wielkości jeziora Europy (choć od Europy i tego, czym żyje stary kontynent oddalonego o lata świetlne), zjawiska, co najważniejsze, żyjącego (a wśród domów to prawdziwy fenomen) dzięki niesłychanej pasji jego właściciela – Mariusza Wilka.
Na stronach swojego dziennika pisarz podejmuje temat odwieczny, doskonale znany, ale niemożliwy do wyczerpania – próbuje zbadać siebie, odkryć, kim jest, dać wyraz tej nowej osobie, którą każdego dnia się staje (jednocześnie nie zmieniając się prawie w ogóle, bo przecież dawno już zakotwiczył się w swojej Kondzie – leniwie polegującej wśród przestrzeni przedwiecznej, mitycznej Karelii). I z tej opowieści, czasem skupionej na zdawałoby się zupełnie nieodległej podróży – podróży w głąb siebie, a czasem na opisach eksploracji nieskończenie wielkiej, trochę zapomnianej pradawnej Rosji, wyłania się obraz człowieka kompletnego, dojrzałego, porządnie zakorzenionego, choć bynajmniej nie w jednym punkcie, a w całym świecie, świecie, trzeba dodać, nie tylko materialnym. Fascynacja wielką literaturą, wielką myślą człowieka, w życiu Wilka z Sołowek przeplata się z afirmacją absolutnie niepojętej natury. Proste życie, jakie pisarz wiedzie w swym nadoniegowskim domu, który pozbawiony jest takich wygód jak łazienka czy dostęp do wody innej, niż pochodzącej z jeziora, w niezwykły sposób łączy się z intelektualnymi próbami pojęcia świata, zbadania samego siebie i istoty rzeczy najprostszych – człowieka, prawił przyrody, czasu, które wydają się być zupełnie inne w świeżym powietrzu niosącym ze sobą słonawy zapach Morza Białego.
Bo przecież wystarczy tylko trochę chęci, żeby wyruszyć w wyprawę Wasilija Kandinskiego i razem z nim badać palety barw całej, niezrozumiałej i dalekiej, żyjącej w zupełnie innym tempie Rosji. Wystarczy tylko chcieć, by raz jeszcze wyruszyć w długie i wyczerpujące rejsy po Oniego, Ładodze i niesłychanie groźnym Morzu Białym. Ile wewnętrznej siły trzeba mieć, żeby przeżyć to wszystko pozostając w jednym miejscu? Samo jego odnalezienie wydaje się być zadaniem niezwykle trudnym. Można tego dokonać jedynie naturalnie – tak jak drzewo samo odnajduje glebę dla zapuszczenia swoich korzeni. Jednak żeby dojść do swojej Itaki trzeba dojrzeć, trzeba pojąć, czym jest prawdziwe życie. Z Domu włóczęgi wyłania się obraz człowieka, który przedstawiciela XXI-wiecznej rzeczywistości może przerazić lub rozbawić. Tego człowieka nie cieszy bowiem nowy gadżet, nie cieszy życie wygodne i bezproblemowe. Jego świat zamyka się w kręgu wspaniałych zapachów nieskażonej ludzką ignorancją i ingerencją przyrody, uśmiechów córeczki Martuszy – tak ukochanej, że bardziej kochać chyba nie można, i miliardów słów, które w tajemniczy sposób splatają wszystko, co buduje życie autora.
Kim więc jest Mariusz Wilk? Pisarzem, podróżnikiem, ojcem (choć wypadałoby i ten rzeczownik rozpocząć dużą literą, kto wie czy to nie najważniejsza misja w jego życiu), mieszkańcem Karelii czy całego świata? Wszystkim po trochu i jednocześnie wszystkim w pełnym znaczeniu tego słowa. Jest przede wszystkim Człowiekiem (i tu duża litera użyta nieprzypadkowo), któremu każda dusza, której bliski jest rosyjski termin toska, zazdrości i to zazdrości tak, że bardziej się nie da i aż chciałoby się wymienić swoje wygodne M4 na skromny dom u wybrzeży pradawnego Oniego.
Dom włóczęgi to eksplozja literackiego stylu Wilka – stylu charakterystycznego, lekkiego i wciągającego, choć jednocześnie niezwykle skomplikowanego, będącego wypadkową wytrawnych prób eseistycznych i dobrze skrojonych powieści. To zjawisko, do którego ciągle trzeba przyzwyczajać się na nowo – odwykać od banalnej prozy dostarczanej przez poczytnych autorów tanich bestsellerów i chłonąć twórczość Mariusza Wilka – twórczość będącą produktem jego nieskończonych horyzontów (które w ślad za nim należałoby określić staroruskim słowem okojom). W narracji pisarza słowa polskie mieszają się z rosyjskimi, a słowo w ogóle traci swoje pierwotne znaczenie, bo przecież samo w sobie rzadko kiedy jest w stanie oddać w pełni przedmiot, który oznacza. Mariusz Wilk nie pozwala mu jednak ugrzęznąć w słownikowym znaczeniu – rozszerza je, a czasem niszczy, by oddać to, co wydawałoby się nieprzekładalne na żadne języki świata.
Ponad 40 lat minęło od ukazania się Dzienników Gombrowicza (jednego z ulubionych twórców Mariusza Wilka) w paryskiej „Kulturze”. Dzienników, co podkreśla polsko-karelski pisarz, doskonałych, niezwykle barwnych i ważnych dla zrozumienia nie tylko autora, ale i świata, który go otacza i przenika. Teraz, dzięki Domowi, w którym zamieszkał włóczęga, człowiek współczesny, XXI wieczny – zamknięty gdzieś między tragediami stulecia ubiegłego, a luksusem dnia dzisiejszego, otrzymuje możliwość sięgnięcia po pozycję niewątpliwie korespondującą z zapiskami Witolda Gombrowicza. Świadomość twórcy zderza się tym razem nie z kolorową Argentyną, a z Karelią – czymś, co wydaje się czytelnikowi polskiemu jeszcze bardziej odległe od Copacabany, a przecież całkiem niesłusznie. Gdzieś pośród tych nieogarnionych połaci północnej ziemi i nieprzeniknionych wód największych na kontynencie jezior żyje przecież Człowiek. Człowiek rodem z Wrocławia, a sercem także stamtąd. Człowiek, który szukał i odnalazł – a wszystko to w samym sercu dziewiczej Rosji – Rosji prastarej i mądrej.
Paweł Łaniewski
Mariusz Wilk, Dom włóczęgi, Oficyna Literacka Noir sur Blanc, Warszawa 2014