„Absurd! Rosyjski absurd!” te słowa doktora Płatona Iljicza Garina – głównego bohatera Zamieci Władimira Sorokina – doskonale opisują nie tylko sytuację, w jakiej znalazł się bohater zmierzając ze szczepionką do wsi Dołgie, odciętej od świata przez epidemię wywołaną tajemniczym wirusem nazwanym „boliwijską czarną”, pod wpływem którego ludzie zamieniają się w zombie i kąsają żywych. Są także znakomitą charakterystyką Sorokinowskiego stylu znanego jego wiernym czytelnikom od pierwszego utworu.

Zamieć, podobnie jak wcześniejsze teksty, pokazuje z jaką łatwością Sorokin przechodzi od planu realnego do irrealnego, wręcz surrealistycznego, jak sprawnie żongluje motywami wyjętymi z klasyki rosyjskiej, najczęściej parodiując je i dekonstruując. Umieściwszy bohatera opowieści na granicy jawy i snu autor Kolejki prowadzi kolejną w swym dorobku narrację o duszy rosyjskiej, o współczesnych Rosjanach, nie stroniąc przy tym od postmodernistycznych gierek.

Historia lekarza spieszącego na pomoc umierającym i towarzysząca mu zamieć ani na chwilę nie wydaje się, w wykonaniu autora Kolejki, historią banalną czy nudną, mimo że fabuła jest bardzo prosta i czytelna (i obecna w literaturze rosyjskiej od zawsze, wszak o lekarzach i zamieci pisali właściwie wszyscy klasycy literatury rosyjskiej). Oto bowiem lekarz Garin poszukując środka transportu na głębokiej prowincji natrafia na – przypominającego trochę bajkowego Iwanuszkę Głuptaska – Chrząkałę, poczciwego chlebowoza i jego pięćdziesiąt koników nie większych od kuropatwy, którzy choć z oporami, to jednak godzą się pomóc w dotarciu do odległej wioski. Od tego momentu Garinowi przytrafiają się niewiarygodne historie, na jego drodze pojawiają się karły i olbrzymy, znajduje w śniegu pośród zamieci tajemnicze piramidy-narkotyki – „produkty nowej technologii”. Błądząc w bezkresach rosyjskiej prowincji spowitej we mgle i zamieci śnieżnej nocuje u młynarza-liliputa, gdzie pod osłoną nocy doznaje erotycznych uniesień z jego przaśną żoną naturalnych rozmiarów. Szuka schronienia w szałasie witaminderów i testuje tam nowe narkotyki, by dotrzeć do najgłębszych pokładów samoświadomości: w narkotycznym tripie smaży się w piekielnym kotle oleju, snuje rozważania o istocie kary śmierci, o własnej uczciwości, o cudzie istnienia.

Jednak istotą powieści, jak się wydaje, jest sama droga, proces podróżowania do celu, poszukiwania tegoż. Przychodzi tu na myśl Bachtinowski chronotop drogi, tak charakterystyczny dla literatury rosyjskiej, prezentujący nie tylko bohatera w podróży, ale przede wszystkim Rosję – bezkresną, prowincjonalną, zagubioną (tutaj w tytułowej zamieci śnieżnej), zapomnianą przez wszystkich. Sorokin, przyjmując właściwą sobie optykę, pokazuje taką właśnie Rosję, miejsce w którym trudno się żyje, targaną sprzecznościami, cywilizowaną i zabobonną, intelektualną i Rosję prostaczków, rozświetloną i mroczną, trzeźwą i pijaną („Wyduldał całą, łazęga […]. I odwalił kitę wprost na drodze. No i masz, nasza rosyjska dzicz…”, „Całe życie słuchać durni i złamasów! Co to za życie?”). Rosję, w której prosta droga okazuje się być zaklętym kręgiem, z którego nie ma wyjścia. Taką podróż po spirali odbywają właśnie doktor Garin i chlebowoz Chrząkała – poszukując zasypanej podczas zamieci drogi przechodzą na coraz to wyższe kręgi absurdu, które zdają się nie mieć końca i prowadzą do nicości. Bo zarówno Garin uratowany przez Chińczyków i wzięty przez nich do niewoli, jak też zasypiający na mrozie Chrząkała trafiają do nicości. Ich droga życia zamieniła się w drogę śmierci.

Zderzając ze sobą, jak w każdym swoim utworze, przeciwieństwa demonstruje Sorokin bezsilność wobec zagadek losu, z jaką zmaga się nie tylko rosyjski naród, ale człowiek w ogóle. Zestawiając ze sobą w Zamieci wiek XIX i XXI – język i realia osadzają akcję w przeszłości, w tradycji, która po Sorokinowsku wypełniona zostaje z gadżetami przyszłości: telefony z obrazem, „radio do oglądania” współistnieją z lampą naftową, samojezdem, szatrą itp. – pisarz demonstruje odwieczne dążenie Rosjan do wielkości, pokazuje wszechwładną chęć zapanowania nad światem, marzenie o jego ulepszeniu. I nie byłby sobą, gdyby nie zakpił sobie z tego mitu wielkości bezlitośnie. Otóż,  zmagając się z zamiecią Garin ze swoim przewodnikiem najeżdżają na przeszkodę, jaką okazuje się zamarznięty na drodze pijany olbrzym. By uwolnić samojezd, który zaklinował się w nosie olbrzyma, bohaterowie muszą ten nos nie bez wysiłku odrąbać. Rozbijają w ten sposób utopione w samogonie marzenia o wielkości, z których pozostał tylko ulepiony wcześniej przez wielkiego ogromny bałwan z gigantycznym sterczącym fallusem wskazującym drogę, a może wygrażającym ludzkości? Z Gogolowskiego nosa, z gracją przechadzającego się po Newskim Prospekcie zostały drzazgi, bo nie przystaje do rzeczywistości. Jest już zbyt mało absurdalny. I Sorokin z premedytacją tę granicę absurdu przesuwa w nieskończoność, pozwalając na obezwładniające rozmycie wszelkich granic w wirującym śnieżnobiałym puchu.

Ewa Lidyjańska

W. Sorokin Zamieć. Przeł. A. L. Piotrowska. Wołowiec: Wydawnictwo Czarne 2013