Piotr Pogorzelski
Barszcz ukraiński
(Fragment I)

Wydawnictwo Editio

Mieszkańcy

Pamiętam swoją rozmowę z kibicami, którzy przyjechali na Euro 2012 do Kijowa. Byli przekonani, że przyjeżdżają do miasta liczącego około 300 tysięcy mieszkańców. Byli w szoku, gdy się dowiedzieli, że mieszka tu prawie 4 miliony ludzi. Dlatego chciałbym, abyśmy na początku uświadomili sobie może banalną, ale ważną rzecz: Ukraina to duży kraj — jej powierzchnia liczy prawie 604 000 km czyli niemal dwa razy więcej niż Polski, a liczba mieszkańców wynosi 45 495 000 osób. Są to dane z 1 maja 2013 roku. Kiedy czytacie ten tekst, liczba ta jest prawdopodobnie mniejsza o kilkadziesiąt tysięcy. Tylko w ciągu trzech pierwszych miesięcy 2013 roku Ukraina straciła 40 tysięcy swoich obywateli. Niektórzy zmarli, część wyjechała.

Najwięcej Ukraińców zanotowano w 1993 roku — 52,2 miliona. Później liczba mieszkańców zaczęła spadać, głównie ze względu na problemy ekonomiczne. Lata dziewięćdziesiąte w państwach byłego ZSRR to czas wielkiej biedy i rozkwitu przestępczości. Nie dziwi zatem, że wiele osób po prostu nie miało ochoty na przedłużanie gatunku.

Liczba narodzin zwiększa się od 2001 roku. Statystycznie najwięcej nowo narodzonych dzieci przypada na jedną kobietę w obwodach wołyńskim, rówieńskim i zakarpackim, najmniej zaś w obwodzie donieckim. W okresie styczeń – maj 2012 roku Państwowy Urząd Statystyczny zauważył, że na Wołyniu, na Zakarpaciu i w obwodzie rówieńskim liczba narodzin przekroczyła nawet liczbę zgonów. W skali całego kraju nadal jednak więcej ludzi umiera niż się rodzi. Najczęstszą przyczyną śmierci są choroby serca i nowotwory.

Czasem zastanawiam się, że być może właśnie ze względu na wysoką śmiertelność ogromnym szacunkiem na Ukrainie otacza się dzieci. Już kobieta w ciąży może zawsze liczyć na miejsce siedzące w środkach komunikacji miejskiej. Później ustępuje się też dzieciom w wieku przedszkolnym. I robią to nie tylko ludzie młodzi, ale nawet emeryci. Dość dobrze jest też zorganizowana opieka medyczna i system szkolnictwa. Nie mówiąc już o becikowym rozpoczynającym się od około 30 tysięcy hrywien, czyli 12 tysięcy złotych, za pierwsze dziecko.

Wieś, milionniki i Kijów

W miastach mieszka prawie 70 procent Ukraińców. Na Ukrainie jest pięć miast, w których liczba ludności przekroczyła milion, tak zwanych milionników (w Polsce jedynie Warszawa zalicza się do tej kategorii). Jest to oczywiście Kijów, który nieoficjalnie liczy nawet 4 miliony mieszkańców, a także Charków, Donieck, Odessa i Dniepropietrowsk. Prawie milion mieszkańców mają Zaporoże i Lwów.

W miastach żyje się zdecydowanie lepiej niż na wsi. Różnice są przede wszystkim w dostępie do podstawowych osiągnięć cywilizacji. W największych miastach prawie wszyscy mają wodę (zimną i gorącą), kanalizację, telefon stacjonarny i kuchenkę (gazową albo elektryczną). Im miasto mniejsze, tym gorzej z dostępem do tego rodzaju udogodnień, poza ostatnim: kuchenki mają wszyscy. Jednak już na wsi tylko 57 procent mieszkańców ma zimną wodę w kranach, a ciepłą około jednej trzeciej. Trochę więcej ma kanalizację[1]. Różnice są zatem szokujące, jeżeli zdamy sobie sprawę, że na początku XXI wieku prawie połowa mieszkańców wsi musi chodzić po wodę do studni, a dwie trzecie nie ma kanalizacji.

Za to niemal wszyscy mają telewizory. Różnice między miastem i wsią pojawiają się jednak w takich kwestiach, jak posiadanie innego sprzętu audio-wideo, zbioru książek albo komputera. Ten ostatni ma niemal trzy czwarte mieszkańców wielkich miast i jedynie co trzeci mieszkaniec wsi. We wszystkich tych grupach najpopularniejszy sposób spędzania wolnego czasu to oglądanie telewizji. Na wsi czyta się więcej gazet, z kolei w mieście więcej czasu spędza przy komputerze. Tak naprawdę jednak czasu wolnego, szczególnie na wsi, jest bardzo mało. Dużo zajmują bowiem prace domowe. Średnio na Ukrainie 6,8 godziny dziennie, podczas gdy w Polsce 4,8 godziny, a we Francji i w krajach skandynawskich 2,6 – 3,1 godziny.

Mój znajomy Andrij spod Winnicy ma w domu zimną wodę, toaletę, a także telewizor. Jednak większość dnia i tak pochłania mu zajmowanie się obejściem i gospodarstwem: wypuszczanie i zaganianie kur, opieka nad królikami i świniami, przygotowywanie paszy, zamiatanie i sprzątanie oraz pielenie ogródka, sadzenie roślin bądź zbieranie plonów. Woda do ogrodu noszona jest wiadrami, ponieważ nie stać go na zakup pompy, zresztą sam prąd jest drogi. 99 procent prac wykonywanych jest ręcznie. Pomagają mu w tym żona i córka, ale i tak gdyby nie pomoc rodziny z Kijowa, nie dałby sobie rady. Zresztą ogród bardziej pełni funkcję terapii psychologicznej niż wydajnego źródła produktów spożywczych, nie mówiąc już o jakimkolwiek dochodzie.

Trudne warunki życia i brak dostępu do podstawowych dóbr cywilizacji wpływają na długość życia. Średnia dla całego kraju według danych z lat 2008 – 2009 wynosiła 69,3 lat. W mieście 70, a na wsi 67,8. W 2011 roku osiągnęła już 71 lat. Najniższa średnia była oczywiście w latach 1995 – 1996 i wynosiła prawie 67 lat.

Najdłużej żyje się w Kijowie, a także w zachodniej części kraju: obwodach tarnopolskim, czerniowieckim, lwowskim i iwano-frankowskim. Najkrócej zaś w tych regionach, gdzie jest największa industrializacja: dniepropietrowskim, kirowogradzkim i donieckim.

Wieś na Ukrainie jest dość zadbana, ale za czasów komunizmu zniszczono tradycję uprawy pól i utrzymania gospodarstw, dlatego na wsi panuje bieda, choć nie nędza. Jeżeli w pobliżu nie ma dużej fermy czy jakiegoś zakładu przemysłowego, mieszkańcy wsi są zmuszeni do wyjazdu do miast w poszukiwaniu lepszego życia. W efekcie tylko dwie trzecie Ukraińców mieszka tam, gdzie się urodziło. Są to głównie osoby z zachodniej Ukrainy. Najwięcej przyjezdnych jest oczywiście w miastach. Na przykład w Kijowie ponad połowa, na Krymie około 60 procent.

Stąd w ciągu 22 lat niepodległości z mapy Ukrainy zniknęło 475 wsi. Wiele innych po prostu dogorywa — zostają w nich tylko starsi ludzie. Nie ma tam nie tylko szkoły czy apteki, ale nawet zwykłego sklepu. Najwięcej wsi znika w obwodach kijowskim, charkowskim i połtawskim. Wymierają nie tylko wsie, ale także mniejsze miasta, szczególnie we wschodniej części Ukrainy. Na przykład w Ukrainsku koło Doniecka w 1976 roku było 20 tysięcy mieszkańców, a w 2007 już tylko 11 tysięcy. Miasto zostało założone przy kopalniach — gdy część z nich upadła, ludzie po prostu wyjechali. Niektórzy do Rosji, niektórzy do innych rejonów Ukrainy. O Ukrainsku głośno mówiono kilka lat temu, gdy jego mer postanowił rozdawać mieszkania za darmo. Oczywiście pod pewnymi warunkami, które miały świadczyć o tym, że ktoś jest zdolny do utrzymania własnego M2. Zgłosiło się kilka osób.

Dla mieszkańców Zagłębia Donieckiego znalezienie pracy poza swoim terytorium nie zawsze jest łatwe. Mimo że — jak wynika z mojego doświadczenia — są to bardzo słowni, konkretni i pracowici ludzie, ciągnie się za nimi opinia Doniecka jako bandyckiej stolicy Ukrainy. To właśnie w tym mieście odbywały się w latach dziewięćdziesiątych największe mafijne bitwy, a i obecnie poziom przestępczości jest tam najwyższy w kraju. Poza tym pochodzący stamtąd przedstawiciele władzy działają bardzo agresywnie w stosunku do swoich konkurentów politycznych i biznesowych. Mój znajomy, Wowa, który przyjechał do Kijowa, aby znaleźć jakąkolwiek pracę, do momentu, gdy się nie uśmiechnie, rzeczywiście przypomina bandytę: wysoki, łysy, najczęściej w czarnej skórzanej kurtce i sweterku tego samego koloru. „Chciałem pracować jako taksówkarz — wspomina. — Poszedłem do jednej firmy, mówię, że chcę wynająć samochód. A oni mi odpowiadają, że nie, bo jestem z Zagłębia Donieckiego i oni nas wszystkich znają, i że zabiorę auto, a potem nie oddam”. Pracy szukał rzeczywiście dość długo. Wizerunku „donieckich” na pewno nie polepszą obecne władze, z których większość pochodzi właśnie ze wschodu. Media co rusz informują o przekrętach i ogromnej korupcji, jak również o wystawnym życiu urzędników, których wydatki jawnie przekraczają oficjalne dochody. Coraz częściej mówi się też o przejmowaniu biznesów, które zainteresowały „donieckich”. Początkowo dotyczyło to tylko wielkich przedsiębiorstw, teraz już także średnich i małych. Oczywiście organy ścigania, kontrolowane przez urodzonego pod Donieckiem prezydenta Wiktora Janukowycza, nie reagują, a często nawet w takie działania są zaangażowane. „Oni myślą w ten sposób: »Jeżeli biznesmen ma 20 tysięcy dolarów, to dlaczego ma je mieć on, a nie my. Trzeba przejąć jego biznes«” — mówi mi znajomy, Mykoła z Kijowa, któremu kolega zaproponował założenie wspólnego interesu, ale on woli poczekać na lepsze czasy.

Cechy charakterystyczne mentalności mieszkańców poszczególnych regionów badał znany też w Polsce lwowski historyk Jarosław Hrycak. Jego wybór padł na Lwów i Dniepropietrowsk w centralnej części Ukrainy. Jak się okazało, mieszkańcy tego pierwszego są tradycjonalistami, odnoszą się wrogo do cudzego sukcesu, szczególnie ekonomicznego, i bardzo dużą rolę odgrywa dla nich komfort. Natomiast Dniepropietrowsk jest bardziej otwarty, jednak tam z kolei istotna jest hierarchia, kto do jakiej klasy społecznej należy, co widać to na przykład w architekturze, która jest wyjątkowo jak na Ukrainę zróżnicowana. Dniepropietrowsk to miasto, gdzie jest chyba najwięcej współczesnych budynków na Ukrainie na metr kwadratowy: centrów handlowych, biurowców i domów mieszkalnych. Mam wrażenie, że nawet więcej niż w Kijowie. Ale wyraźnie widać, gdzie żyją biedni, a gdzie bogaci.

„To, co łączy całą Ukrainę, nie tylko Lwów i Dniepropietrowsk, to to, co hamuje nasz rozwój. Nas łączy nie to, co chcemy, a to, czego się boimy. Dlatego główną wartością dla Ukraińców jest bezpieczeństwo, przy czym nie jest ważne, za jaką cenę” — podkreśla Jarosław Hrycak. Jego zdaniem można to wyjaśnić trudną historią. Z jednej strony „bezpieczeństwo” chroni państwo przed rozpadem i przed pojawieniem się ostrych konfliktów, lecz z drugiej uniemożliwia rozwój. Tutaj ratunkiem może być jedynie zmiana pokoleń. Ukraińcy odrzucają bowiem zmiany rewolucyjne, wolą ewolucyjne. Każde nowe pokolenie jest jednak bardziej otwarte. „To ludzie, którzy mają teraz 18 – 25 lat i są bardziej podobni do swoich rówieśników na Zachodzie. Kiedy będą mieli 40 – 50 lat to, już będzie inny kraj” — dodaje historyk. Na razie widać jedynie pewne przebłyski, na przykład organizacje pozarządowe, które starają się coś zmienić. Jednak, według Jarosława Hrycaka, muszą one „wychodzić z komfortowych nisz w niekomfortowym państwie, w którym niekomfortowo jest nie tylko sprzątaczom, ale i oligarchom”[2].

Potwierdzają to badania socjologiczne. W rankingach wartości istotnych dla Ukraińców na pierwszych miejscach znajdują się zdrowie, rodzina, dzieci i dobrobyt. Ludzie boją się przede wszystkim tych rzeczy, które zaburzą ich codzienny tryb życia, czyli niskich pensji i emerytur, wzrostu cen, bezrobocia i przestępczości. Co trzeci Ukrainiec boi się głodu.

Badani są przekonani, że bardzo mało w tym świecie zależy od nich. Prawie połowa Ukraińców uważa, że to, jakie będzie ich życie, w większym stopniu zależy od zewnętrznych czynników niż od nich samych. Najwięcej takich ludzi było w 1998 roku — dwie trzecie, a od 2003 roku ich liczba waha się w okolicach 50 procent. Warto dodać, że im ktoś więcej osiągnął, tym bardziej jest przekonany, że sukces zależy od niego.

Jedynie co dwunasty mieszkaniec Ukrainy (8 procent) bierze aktywny udział w życiu społecznym i politycznym, czyli jest członkiem jakiejś organizacji o tym charakterze. Pytani przez Fundację Inicjatywy Demokratyczne[3], respondenci wyrażali pewność, że ich działania nie przyniosą żadnych zmian. Skarżyli się także na brak czasu. Co ciekawe, Ukraińcy rozważają możliwość zaangażowania się w działalność społeczną, jeżeli przyniesie to korzyść im samym albo ich rodzinom i bliskim. Jednocześnie świat, który otacza Ukraińców, w ich przekonaniu jest zdecydowanie wrogi. Jeżeli popatrzymy na to, kto ich zdaniem odgrywa ważną rolę w społeczeństwie, to na pierwszym miejscu wymieniana jest mafia i świat przestępczy, na drugim biznesmeni, a na trzecim urzędnicy państwowi. Dopiero dalej są robotnicy i inni zwykli Ukraińcy. Zresztą respondenci są także przekonani, że większość ludzi jest gotowa postępować nieuczciwie dla własnych korzyści, a w państwie nie jest przestrzegane prawo.

Dlatego też większość Ukraińców nie ma zaufania do władz, a ufa przede wszystkim swojej rodzinie. Jeżeli porównamy, co dla Ukraińców jest warunkiem sukcesu, to na pierwszym miejscu mamy wpływowych członków rodziny. Wskazało na nich 46,5 procent badanych. Dla porównania w państwach Unii Europejskiej jedynie 10,5 procent. Na drugim miejscu tego rankingu na Ukrainie mamy dobre zdrowie, a na trzecim zdolność do omijania czasem prawa (33,1 procent Ukraińców i 5,5 procent mieszkańców Zachodu). Potem dopiero są inteligencja i zdolności, które na Zachodzie znajdują się na pierwszym miejscu (odpowiednio 31,8 i 60,8 procent).

Nowe pokolenie nie jest mniej bierne od swoich rodziców. Z badań przeprowadzonych wśród uczniów kończących szkoły wynika, że 12 procent uważa, że ich przyszłość zależy od nich, a 44 procent jest zdania, że przyszłość zapewnią dobrze ustawieni rodzice.

Wielu Ukraińców stara się brać sprawy w swoje ręce. Nie zmieniają oni świata, ale szukają sobie w nim komfortowych nisz. Ci, którzy nie wyjeżdżają za granicę, często wybierają Kijów. Na Ukrainie nie ma aż takiej różnicy między stolicą a pozostałymi miastami, jaka jest w Rosji. Jednak życie w największym mieście kraju ma swoje plusy i dotyczą one przede wszystkim perspektyw znalezienia pracy. O ile na wsi i w małych miastach większość respondentów skarży się na problemy z nową pracą, to w Kijowie robi to jedynie co trzeci. Ogółem w stolicy oficjalnie zatrudnionych jest dwie trzecie wszystkich mieszkańców, w małych miasteczkach prawie połowa (45,7 procent), a na wsi jedynie co czwarta osoba.

Kijów jest oczywiście najbogatszym miastem. Jeżeli popatrzymy na dane z 2012 roku, za bardzo biednych uważa się tylko 2,2 procent kijowian, a w niewielkich miastach aż 5,9 procent mieszkańców, czyli prawie trzy razy więcej. Jeszcze większa różnica jest na drugim skraju skali: za zamożnych uważa się 3 procent mieszkańców Kijowa i jedynie 0,4 procent mieszkańców małych miast. Co więcej, dane te i tak mogą być w pewnym stopniu przekłamane, ponieważ w takim mieście jak Kijów ludzie mają większe potrzeby finansowe i mogą częściej zaliczać się do niższej klasy społecznej. O ile średnia pensja w stolicy wynosi prawie 500 euro, to w najbiedniejszym obwodzie, tarnopolskim, dwa razy mniej.

Ci, którzy migrują do Kijowa, nie od razu trafiają jednak do ciepłego i przytulnego miejsca. Najczęściej lądują na którymś z ogromnych blokowisk, liczących po pół miliona mieszkańców. Śpią albo w hotelach robotniczych, na które często przerabiane są zwykłe M2, albo w urządzonych jeszcze w czasach rozpadu ZSRR mieszkaniach w starych blokach. Ale posiadanie toalety nie na dworze, a w korytarzu, nawet wspólnej z sąsiadem, może być już postępem.

Dla wielu Polaków stan ukraińskich bloków mógłby wywołać ostry szok. Ja dotąd nie mogę się przyzwyczaić do panującego na klatkach schodowych syfu, zniszczonych wind czy śmierdzących zsypów. To ziemia niczyja, która formalnie należy do ŻEK-u, czyli czegoś będącego dalekim odpowiednikiem polskiej spółdzielni. Według Iryny Bondarenko, przewodniczącej Stowarzyszenia Rowerzystów Kijowa, które przeprowadza wiele miejskich akcji społecznych, część mieszkańców bloków nienawidzi swojego miejsca zamieszkania. „Im się tam nie podoba, mieszkają tam, bo są do tego zmuszeni” — zaznacza. Kilka lat temu próbowała zachęcić mieszkańców jednego z bloków do wspólnego zagospodarowania podwórka. Zgłosiły się 4 osoby, choć na klatce były 92 mieszkania! Całą pracę wykonali zatem wolontariusze z innych dzielnic Kijowa. Teraz, rok po tym, podwórko powoli się rozpada. Ze stojącego tam roweru ukradziono koło, odpadają płytki, zostało parę kwiatków. „Co do ludzi, nic się nie zmieniło. Miałam nadzieję, że ta akcja jakoś ludzi połączy i zmusi, żeby coś robić samemu dalej. I rzeczywiście, ci ludzie, którzy byli aktywni, dbają o rosnące tam rośliny, ale tak jak było to potrzebne czterem osobom, tak i zostało” — dodaje Bondarenko.

Zdaniem moich rozmówców bałagan na klatkach to efekt jeszcze radzieckich zwyczajów, kiedy to o klatkę schodową dbał ŻEK. To, co nie należy do nikogo, było i jest uznawane za wspólne, czyli niczyje. Dysydent i psychiatra Semen Gluzman mówi mi, że taki stosunek przenosi się później na całe państwo. „U niewolnika jest tylko ciało, ubranie daje pan. Podejście do władzy jest takie, że została ona po to stworzona, by mnie bić pałką i zabierać moje pieniądze. A ja muszę robić wszystko, aby jej stawiać opór” — zaznacza.

Dziennikarz Lubomyr Krupnycki w swoim artykule na temat designu ukraińskich mieszkań zgadza się z tym, że stosunek do wspólnej własności to następstwo czasów ZSRR: „Radziecki komuno-kolektywizm zaszczepił, o dziwo, niechęć do wszystkiego, co kolektywne, społeczne, a także chęć, aby skorzystać z tego przy każdej okazji. Niezniszczalne dotąd są hasła: »nie moje, nie szkoda« albo »po nas choćby potop«”[4].

Dlatego w wyremontowanych mieszkaniach z drogich kranów płynie woda, która dociera tam przerdzewiałymi rurociągami. Większość przedstawicieli klasy średniej ma zamontowane specjalne filtry do wody bądź kupuje wodą pitną. Nikt tej sytuacji nie ma zamiaru zmienić. Nikt nie myśli o modernizacji wodociągów. Władze wspierają jednak tak absurdalne programy, jak rozszerzenie sieci kiosków, w których będzie sprzedawana woda artezyjska. Najwyraźniej na modernizacji można zarobić mniej niż na wspieraniu tego typu przedsięwzięć.

Władzom nie zależy także na oszczędzaniu ciepła. Budynki nie są ocieplane całościowo, od pierwszego do ostatniego piętra. Właściciele poszczególnych mieszkań robią to indywidualnie, co sprawia, że bloki przypominają patchwork — kawałki styropianu pokryte są tynkiem o kolorze zbliżonym do koloru elewacji, a obok mamy stare fragmenty ścian, których nikt nie ocieplił. To, że taki sposób jest mniej efektywny niż ocieplenie od razu całego budynku, mało kogo obchodzi. Trudno zafundować sąsiadowi remont, dlatego każdy robi, co może, aby choć w jego mieszkaniu było trochę cieplej.

Jak już wspomniałem, w opłakanym stanie są także klatki schodowe. Nikt o nie nie dba — czasem są one myte przez wynajęte przez mieszkańców sprzątaczki, jednak sami nie robią tego niemal nigdy. Wnętrza mieszkań Ukraińców są zadbane, ale ich przestrzeń życiowa kończy się dokładnie za progiem. Na klatce schodowej można pluć, palić i rzucać pety oraz śmiecić. Dotyczy to nie tylko patologicznych dzielnic, ale i zwykłych czy nawet elitarnych budynków. W moim, gdzie mieszka wyższa klasa średnia, porządku pilnuje konsjerżka, która sprząta parter każdego poranka. Po weekendzie, podczas którego nie przychodzi do pracy, podłoga zawalona jest ulotkami, a zdarza się też pozostawiona butelka po wódce czy piwie. Na szczęście nie ma strzykawek, na które zdarzało mi się natknąć na klatce w moim poprzednim miejscu zamieszkania. Niemniej dla moich obecnych i poprzednich sąsiadów klatka to już nie jest ich, a obce terytorium.

Ukraińskie blokowiska to również wszechobecne MAF-y, czyli Małe Architektoniczne Formy — zwykłe budy, w których sprzedawane są produkty spożywcze, jedzenie dla psów, a także „żywe”, niepasteryzowane piwo. To bazar rozrzucony pomiędzy blokami. Fikcja prywatnej inicjatywy, ponieważ najczęściej jeden właściciel ma kilkanaście lub kilkadziesiąt bud. Większość MAF-ów stoi nielegalnie, ale ich posiadacze są w stanie zapewnić ich funkcjonowanie inną drogą. Jeżeli nawet nie próbują, to proces uzyskania przez władze pozwolenia na likwidację nielegalnej budki jest bardzo długi. W tym czasie można dużo zarobić. Stąd też w Kijowie mamy około 20 tysięcy MAF-ów, z tego tylko co czwarty został postawiony legalnie. Dziennik „Komsomolskaja Prawda” zaproponował wręcz, aby kijowianie sami walczyli z budkami: trzeba po prostu zwrócić się do KyiwEnerho, aby odłączył prąd. Większość MAF-ów jest bowiem podłączona nielegalnie. Rocznie kradną one prąd za 260 milionów hrywien, czyli ponad 100 milionów złotych. Nie wspominając nawet o podatkach. W kioskach niemal nigdy nie można dostać paragonu fiskalnego.

Są również na postradzieckich pustyniach oazy bogactwa czy też dostatku. Centrum handlowe SkyMall położone jest w kijowskiej dzielnicy Trojeszczyna, która straszy radzieckimi budynkami z zaniedbanymi klatkami schodowymi i takimi samymi podwórkami. Samo centrum jest bardzo popularne, nie tylko wśród najbogatszych, ale także biedniejszych osób, ponieważ jest tam położony jeden z nielicznych w Kijowie zagranicznych supermarketów jednej z francuskich sieci. Takich wysepek „luksusu” bądź też stosunkowego „dostatku” jest w Kijowie wiele. Tam, gdzie jest własność prywatna, możemy być pewni, że wnętrze będzie zadbane, a obsługa w miarę przyjemna. Tak jest w jadłodajniach, barach szybkiej obsługi, prywatnych placówkach medycznych, wspomnianych wcześniej centrach handlowych i sklepach. Wizyta w jakimkolwiek urzędzie czy państwowej przychodni sprawia, że przenosimy się w czasie do lat dziewięćdziesiątych, a nawet do czasów ZSRR, z porwanym linoleum, starymi mozaikami przedstawiającymi pielęgniarki i robotników, krzesłami, które wcześniej stały w kinie, i wystawionymi na korytarzach nieużywanymi urządzeniami medycznymi. Oczywiście zdarzają się wyjątki i istnieją państwowe placówki, w których zrobiono remont.

Lepsze i gorsze są także blokowiska. Na przykład w dzielnicy Obołoń dwupokojowe mieszkanie kosztuje średnio około 150 tysięcy dolarów. Jednak już w dzielnicy Darnica cena jest o wiele niższa i wynosi 113 tysięcy. Od czego to zależy? Przede wszystkim od istnienia linii metra, a także od tego, która to jest linia. Niektóre, na przykład czerwona, przy której leży Darnica, są niemal zawsze zapełnione ludźmi, również tymi przyjeżdżającymi z miejscowości położonych niedaleko Kijowa: Browarów czy Czernihowa. W okolicach tej linii mieszkania są tańsze. Jeżeli kolejki w dzielnicy nie ma wcale, a mieszkając tam będzie trzeba co dzień stać w kilometrowych korkach, wtedy dwupokojowe mieszkanie można już kupić za 90 tysięcy dolarów. Tak jest w dzielnicy Desniańskiej. Jest to niemal dwa razy taniej niż na Obołoniu, gdzie jest metro.

Zaniedbane klatki schodowe silnie kontrastują z wyjątkowo zadbanymi mieszkaniami. Czasem można powiedzieć, że aż przezadbanymi. Kluczowym dla zrozumienia ukraińskiego i ogólnie postradzieckiego designu mieszkań jest pojęcie euroremontu. „Euro-” — to znaczy tak, jak mieszkańcy byłego ZSRR wyobrażają sobie, że jest w Europie. To określenie powinno cieszyć wszystkich euroentuzjastów, ponieważ świadczy o pozytywnych skojarzeniach z Europą. Nikt w końcu nie robi rusremontu, nawet największy zwolennik integracji z państwami byłego ZSRR.

Pojęcie euroremontu obejmuje po pierwsze wymianę okien na plastikowe i drzwi wejściowych na metalowe, zainstalowanie podwieszanego sufitu, nowych gniazdek, a także innych elementów, które na zachód od Bugu są czymś normalnym, a na Ukrainie świadczą o tym, że właściciel gruntownie zmodernizował swoje mieszkanie.

Niestety często Ukraińcy mają tendencję do przesady, dlatego euroremont bywa też utożsamiany z kiczem i brakiem dobrego smaku i dodawane są takie elementy, jak łuczki, podświetlane sufity czy nawet niewielkie romantyczne fontanny. Sam widziałem taką na ukraińskiej prowincji.

Dlatego gdy przyjechałem do Kijowa, znalezienie odpowiedniego lokalu do wynajęcia było dla mnie nie lada zadaniem. I nie chodzi tutaj nawet o panującą drożyznę, choć ceny są mniej więcej dwa razy wyższe niż w Warszawie. Do wyboru miałem cztery kategorie mieszkań:

  • mieszkania z meblami z czasów ZSRR,
  • mieszkania z wystrojem z lat dziewięćdziesiątych,
  • mieszkania dla nowobogackich,
  • mieszkania urządzone nowocześnie.

Ten podział nakłada się mniej więcej na kategorie cenowe, od najtańszych do najdroższych[5].

Umeblowanie z czasów ZSRR to tradycyjna czeska ścianka, czyli ogromny regał zajmujący całą ścianę. Obowiązkowe są również dywany na pozostałych ścianach — w ZSRR symbol bogactwa, a także nawiązanie do dawnych, przedrewolucyjnych tradycji. Na regałach musi się znaleźć co najmniej jeden kryształ.

Wystrój z lat dziewięćdziesiątych to boazeria, zabudowany balkon, okna wymienione na plastikowe. Na Ukrainie nie ma żadnych programów zachęcających do dokonywania takiej wymiany, a zatem każdy robi to sam, jak chce i kiedy chce. Jak już wspomniałem, podobnie jest z ocieplaniem ścian. Poza dosłownie kilkoma blokami, które widziałem w Kijowie i Doniecku, nie ociepla się całego budynku, lecz każdy indywidualnie ociepla jedynie własne mieszkanie.

Mieszkania urządzone nowocześnie, czyli w stylu modern, spotyka się rzadko i są one wyjątkowo drogie. Jest za to wiele mieszkań dla nowobogackich i przy nich się zatrzymamy.

Właśnie na takie lokale trafiałem najczęściej. Ich zmorą są tapety. Pomijając fakt, że ta tradycja jest mi obca, rzadko można trafić na normalne tapety — bogaci Ukraińcy preferują tapety w paseczki z materiału, co ma chyba przypominać styl brytyjski, choć często występują na nich zdobienia z brokatu, które mają z tymże stylem mało wspólnego. Można się na nie natknąć także w tańszych mieszkaniach urządzonych oszczędnie. W lokalach nowobogackich często stawiane są ciężkie kanapy i fotele, obowiązkowo skórzane. Hitem przełomu XX i XXI wieku były meble z błyszczącą okleiną à la drewno, najczęściej orzech. Teraz są zastępowane przez wyroby z prawdziwego, drogiego drewna. W modzie są też złote zdobienia (które można spotkać w majątkach przedstawicieli władz — takie są na przykład w ogromnej rezydencji Wiktora Janukowycza) i kryształowe żyrandole. Legendą już jest złoty sedes prezydenta, o którym każdy wie, ale nikt go na własne oczy nie widział. Zresztą Wiktor Janukowycz nauczył się, że lepiej nie chwalić się swoim zdobytym w niejasnych okolicznościach majątkiem, dlatego teraz wiedzę na ten temat możemy opierać tylko na zdjęciach wyniesionych przez robotników. Właśnie dzięki nim możemy się przekonać, że prezydent ma złoty kran w kształcie łabędzia.

Z podobnym niesmakiem urządzone są państwowe gabinety urzędników, które często są remontowane za ich prywatne pieniądze. Obowiązkowa jest duża liczba książek w twardych, złotych oprawach. Dobrane są pod względem wielkości i koloru, co każe nam wątpić, że ktokolwiek do nich kiedykolwiek zaglądał. W gabinecie muszą być też ikony. Także w złotych „koszulkach”. Im więcej, tym lepiej. Zarówno w domu, jak i w biurze istotne są drobne ozdoby ze złota, srebra oraz marmuru. Anioły, lwy, konie itp. W wersji extra mogą stać na marmurowym piedestale lub kolumnie. Obowiązkowym elementem jest także tradycyjny zegar. Najlepiej oprawiony w jakiś drogi kamień, na przykład marmur. Na ścianach powinny być obrazy. Koniecznie musi to być malarstwo rosyjskie albo ukraińskie przełomu XIX i XX wieku sławiące ukraińską ziemię i zapewne przypominające właścicielom gabinetów i mieszkań, że są mieszczanami dopiero w pierwszym pokoleniu. Patrząc na ten ostentacyjny przepych, można pozbyć się złudzeń, gdzie przepadają miliony hrywien — jeżeli wszyscy słudzy narodu są tak bogaci.

Koniec końców udało nam się znaleźć mieszkanie urządzone w stylu późnych lat dziewięćdziesiątych, z euroremontem, dość skromne, ale na odpowiednim poziomie. Była to tak zwana chruszczowka, czyli pięciokondygnacyjny budynek zbudowany z cegły za czasów Chruszczowa. Co piątek na klatce schodowej zbierali się młodzi sąsiedzi z parteru, pili piwo, palili papierosy (i nie tylko) i śpiewali piosenki radzieckiej grupy Kino. Szczególnym powodzeniem cieszył się hit My żdiom pieriemien (Czekamy na zmiany). Szybciej, niż oni ich się doczekali, my zmieniliśmy mieszkanie. Na trochę większe, jednak dalej od centrum. Także urządzone w stylu lat dziewięćdziesiątych i także z zapuszczoną klatką schodową. A później, po tym, jak stanem naszych warunków lokalowych zbulwersował się jeden z polskich deputowanych do Parlamentu Europejskiego, przeprowadziliśmy się kilkaset metrów dalej. Teraz klatkę mamy lepszą, a i sąsiedzi przypominają raczej tych ze zwykłego polskiego bloku, a nie z przytułku dla bezdomnych.

Osobny dział na rynku nieruchomości stanowią mieszkania wynajmowane na doby. To popularna usługa w miastach byłego ZSRR ze względu na ogromną drożyznę panującą w hotelach. Jest duża pula zwyczajnych i normalnie urządzonych mieszkań. Często jednak, w droższych przypadkach, możemy się spotkać z podobnym bezguściem co we własnych mieszkaniach nowobogackich: złote ściany, obowiązkowe jacuzzi albo chociaż prysznic z masażem i radiem, duże plazmowe telewizory, lustra, kryształowe żyrandole, podwieszane sufity (koniecznie podświetlane i w falującym kształcie) i ogromne łóżka. No cóż, być może grupą docelową wynajmujących jest kadra kierownicza przyjeżdżająca z kochankami. Ponieważ w mieszkaniu będą przebywać przypadkowi ludzie, to większość bogactwa została zainwestowana w trwały wystrój wnętrza, czyli w te elementy, których wynieść się nie da bądź jest to trudne do zrobienia. Oprócz wcześniej wspomnianych porażające są także ściany, w które wkomponowane są kamienie, drzewa bądź formy geometryczne, najczęściej obłe.

Design mieszkań odpowiada temu, co można kupić w sklepach meblowych. Na Ukrainie nie ma IKEI. Ze względu na korupcję panującą w tym kraju Szwedzi omijają go szerokim łukiem. Dlatego mamy meble albo tanie, albo bardzo drogie. Rodzimi producenci nie wykorzystują potencjału ukraińskich designerów. Natalia Karpenko, redaktor naczelna miesięcznika „Salon” poświęconego wystrojowi wnętrz, zna wielu zdolnych ukraińskich projektantów — chociażby takie studia, jak Dorogaja, Mukomelov, Amai, Galushka Design, Kley Design, DecorKuznetsov. Na uwagę zasługują też Grycja Erde czy Wasyl Butenko. Ci ludzie cieszą się minimalnym zainteresowaniem na Ukrainie i dość dużym na Zachodzie. „Fabrykom we Francji, w Niemczech, we Włoszech potrzebne są młode mózgi. Tam produkowane są nowoczesne meble i tam swoje idee łatwiej wcielić w życie” — dodaje Natalia Karpenko. Na Ukrainie ukraińscy designerzy znajdują nielicznych klientów wśród mieszkańców nowych, bogatych kijowskich osiedli.

Naddnieprzańską skarpę szpecą ogromne apartamentowce. Z kolei w dzielnicy Padół zbudowano na powierzchni 17 hektarów całe osiedle odwołujące się do historycznego stylu „ukraińskiego baroku”. To Wozdwiżenka, która przypomina bardziej Disneyland niż normalne osiedle dla klasy wyższej. Jest tam sto apartamentowców, których wysokość nie przekracza pieciu pięter, w pastelowych kolorach, z wieżyczkami, i pałacyki w stylu tego, który jest na reklamie studia produkującego znane na całym świecie kreskówki. Choć oficjalnie trzy czwarte mieszkań zostało sprzedanych, to wycieczka na Wozdwiżenkę przypomina spacer po placu budowy lub opuszczonym terytorium. Mimo że osiedle budowane jest od 10 lat, robotnicy nadal stamtąd nie znikają. Powodem są ciągłe kłopoty z dostawami prądu, gazu i wody, i to przy cenach wahających się od 3,5 do 4 tysięcy dolarów za metr kwadratowy. Jeszcze niedawno, w 2008 roku, przed kryzysem, średnia cena wynosiła 7 tysięcy dolarów za metr kwadratowy.

Warto zauważyć, że osiedla w miastach prawie nigdy nie są ogrodzone, a nawet jeśli są, to każdy ma dostęp do znajdującego się tam placu zabaw. Oczywiście żebracy i bezdomni są szybko usuwani przez ochronę, jednak jeżeli rodzic z dzieckiem chce przyjść się pobawić, nikt mu nie będzie w tym przeszkadzał. Być może brak potrzeby grodzenia terytorium poza blokiem jest związany z tym, co napisałem wyżej: przestrzeń osobista Ukraińców kończy się za progiem ich mieszkania.

Wielu bogatszych mieszkańców Kijowa ucieka jednak ze stolicy. Kiedyś hitem była Koncza Zaspa. Do niedawna ta miejscowość pod Kijowem była uważana za najlepsze miejsce do życia. W czasach radzieckich były tam sanatoria i państwowe dacze. Później mieszkali tam prezydenci, w tym Leonid Kuczma i Wiktor Juszczenko, a wraz z nimi setki nowobogackich Ukraińców. Ich posiadłości ogrodzone są wysokimi, co najmniej 5-metrowymi murami i płotami. Czasem można tam zobaczyć zbudowane bez gustu i smaku budynki pozbawione całkowicie stylu. Część wygląda jak z serialu Dynastia. Bardzo mało jest nowoczesnej architektury. Za to, ponieważ Koncza Zaspa położona jest nad Dnieprem, do niektórych willi można dojechać, przepraszam, dopłynąć, jachtem.

Nowy prezydent, Wiktor Janukowycz, mieszka jednak nie w Konczej Zaspie, a po drugiej stronie Kijowa, w rezydencji Międzygórze we wsi Nowi Petriwci. To tylko jeden z czynników, który spowodował, że bogacze zaczęli uciekać z Konczej Zaspy i mieszkać w innych miejscowościach wokół stolicy. Odstraszały ich między innymi zawyżone koszty utrzymania ogromnych nieruchomości — chodzi nie tylko o opłaty komunalne, ale także pensje ochroniarzy, sprzątaczek, ogrodników i innych osób, na przykład zajmujących się utrzymaniem basenów. Teraz niektórzy wolą żyć skromniej, a nie w stylu początku XXI wieku, gdy modne było szastanie pieniędzmi na prawo i lewo. Część biznesmenów w ogóle wyjeżdża za granicę. W związku z agresywnym zachowaniem grupy biznesowej związanej z prezydentem Wiktorem Janukowyczem wolą poczekać do 2015 roku, kiedy to prawdopodobnie na Ukrainie dojdzie do zmiany władzy.

Dlatego teraz Koncza Zaspa pełna jest ogłoszeń o sprzedaży domów, a wiele budynków pozostaje niedokończonych. Spadają zatem ceny nieruchomości. O ile jeszcze na początku 2013 roku najdroższy dom kosztował 12 milionów dolarów (ceny nieruchomości podaje się tradycyjnie w tej walucie), to pół roku później już tylko 8,5 miliona. Zwykły domek można kupić za 300 tysięcy, do niedawna za 400 tysięcy dolarów.

Część mieszkańców Konczej Zaspy i innych tego typu osiedli ma też nieruchomości za granicą. Najchętniej wybierane są Hiszpania, a także Wielka Brytania i Włochy. Na dalszych miejscach Niemcy i Francja. Kraje położone poza Europą stanowią 10 procent ukraińskich inwestycji w zagraniczne nieruchomości. Zresztą tak naprawdę nie chodzi jedynie o pieniądze — posiadanie domu czy mieszkania w państwie należącym do Unii Europejskiej to większe szanse na otrzymanie wizy, a nawet karty czasowego pobytu.

Z Kijowa uciekają nie tylko najbogatsi, ale też rodząca się klasa średnia. Pod stolicą mieszkania są o wiele tańsze, często można nawet trafić na domek z ogródkiem za rozsądną cenę. Problemem mieszkańców podkijowskich miejscowości nie są nawet dojazdy do stolicy, a brak infrastruktury, takiej jak przedszkola i szkoły czy sklepy.

Wiele osób decyduje się na zamieszkanie na terenie ogródków działkowych i zastępuje dotychczasową działkową ruderę eleganckim domem przypominającym willę. Na Ukrainie jest wiele absurdów, ale nikt nie wpadł na taki pomysł jak w Polsce, żeby działki były położone niemal w centrach miast. Za to wysokość domków stawianych na działkach została ograniczona do dwóch kondygnacji.

W ten sposób z Kijowa wyprowadził się mój znajomy, 35-letni Wiktor. „Domek na działce przebudowaliśmy w doskonały dom: mamy gaz, gorącą wodę i ogrzewanie, wszystkie wygody. Wydaje mi się, że zrobił tak mniej więcej co piąty mieszkaniec mojej spółdzielni działkowej” — podkreśla. Plusem jest przede wszystkim to, że posiada się własny dom z własnym, choć niewielkim ogródkiem. Są jednak pewne minusy: kłopoty z zaopatrzeniem, częste przerwy w dostawie energii. Zdarzają się kradzieże. Nie mówiąc już o kłopotach w czasie opadów śniegu. Drogi prowadzące na działki nie są wtedy odśnieżane i ich mieszkańcy zostają uwięzieni na jakiś czas w swoich domach. „Ale plusów jest więcej. Myślę, że każdy, kto ma działkę 30 – 50 kilometrów od Kijowa, marzy o tym, aby kiedyś się tam przeprowadzić” — zaznacza Wiktor.

Wielu jest jednak takich, którzy nie decydują się na wyprowadzkę na stałe, a po prostu przyjeżdżają na daczę na weekend. Dla przyjezdnych mieszkańców miast jest to tak naprawdę wyjazd na wieś, czyli powrót do dzieciństwa. „Ja jestem ze wsi, tam się urodziłem i wychowałem, dla mnie praca z ziemią to coś naturalnego, to jest to, czego mi brakowało” — powiedział mi 40-letni Tolik od razu po tym, jak udało mu się kupić działkę pod Kijowem. Uprawia tam wraz z żoną pomidory, rzodkiewki i truskawki.

Jeżeli ktoś nie jest właścicielem daczy, może ją wynająć. Jest to szczególnie popularne latem, kiedy ludzie nie mają co zrobić z dziećmi, a mama, tata albo dziadkowie nie pracują. Cena wynajmu daczy na miesiąc w najatrakcyjniejszych miejscach w okolicach Kijowa (nad jednym z dwóch zalewów przypominających morze) wynosi co najmniej 1000 euro. Im dalej od stolicy, tym taniej. 20 – 40 kilometrów od Kijowa to już 300 – 500 euro, a kolejne 10 kilometrów dalej to tylko 200 euro.


[1] Większość danych statystycznych pochodzi z książki Ukrainske suspilstwo 1992 – 2012. Stan ta dynamika zmin. Sociologicznyj monitorynh (Ukraińskie społeczeństwo 1992 – 2012. Stan i dynamika zmian. Socjologiczny monitoring), Instytut Socjologii Narodowej Akademii Nauk, Kijów 2012.

[2]

[3][3] http://www.pravda.com.ua/news/2013/07/17/6994416/

[4] http://texty.org.ua/pg/article/editorial/read/26124/Jevroremont_i_vichnist_Nashe_zhytta_ce_oda

[5] Pisząc ten rozdział, opierałem się na serii doskonałych analiz opracowanych dla portalu texty.org.ua.

____

mat. prasowe Wydawnictwa Editio
inf. nadesłana
www.editio.pl

Share on FacebookShare on Twitter+1Pin it on PinterestShare on LinkedInShare on MyspaceSubmit to StumbleUponShare on TumblrShare on WhatsAppDigg ThisAdd to Buffer Share